Dawka promieniowania, jaką dostali Japończycy mieszkający w pobliżu elektrowni atomowych Fukushima I i II nie będzie miała większych konsekwencji - uważa fizyk reaktorowy dr Stanisław Latek, rzecznik prasowy Państwowej Agencji Atomistyki. Zapewnia też, że nie ma zagrożenia dla Polski.
Cztery osoby zostały ranne. Na miejsce wysłano specjalną ekipę ratunkową. Władze zdecydowały o ewakuacji osób mieszkających w promieniu 20 km od obu elektrowni. Japońska agencja bezpieczeństwa nuklearnego poinformowała, że w jej ocenie jest mało prawdopodobne, aby doszło do poważnego uszkodzenia osłony reaktora nr 1 w elektrowni Fukushima I. Najnowsze doniesienia mówią o zmniejszeniu poziomu promieniowania wokół tego zakładu.
"Jeżeli nawet poziom promieniowania wzrósł w okolicach elektrowni dwudziestokrotnie, jak niektórzy mówią, to jeszcze to nic nie oznacza. W Polsce po Czarnobylu było w niektórych miejscach 300 razy wyższe promieniowanie. Na kuli ziemskiej są regiony, które różnią się poziomem promieniowania o kilkadziesiąt razy" - podkreślił Latek w rozmowie z PAP.
Dodał, że normy promieniowania dla ludzi są tak nisko ustalone, że ich zwiększenie nawet kilkudziesięciokrotne przez jakiś czas - "nie latami, tylko przez ileś godzin czy dni" - nie jest jeszcze zagrożeniem dla zdrowia.
Według Latka najprawdopodobniej radioaktywność uwolniła się na skutek awarii chłodzenia. "Nawet reaktor wyłączony wymaga chłodzenia" - powiedział. Jego zdaniem, to spowodowało podwyższenie ciśnienia w rdzeniu reaktora, co z kolei doprowadziło do wyparowania części wody. Na skutek tego z reaktora na zewnątrz wydostały się substancje radioaktywne.
Latek podkreśla, że wydostanie się radioaktywnej pary wodnej na razie nie jest groźne dla ludzi. "W zależności od wielkości dawki trzeba by +kolekcjonować+ promieniowanie przez wiele dni lub tygodni, żeby było to groźne dla zdrowia. Na razie w Japonii to dopiero jest drugi dzień, jeżeli ci ludzie zostaną wysiedleni, a jest ewakuacja zapowiadana czy już w trakcie, to dawka promieniowania, którą dostali, jest niewielka i nie będzie miała większych konsekwencji" - powiedział Latek.
Wyjaśnił też, dlaczego władze japońskie zdecydowały się na zbieranie zapasów jodyny, czyli roztworu jodu w etanolu. "Jeżeli uwalnia się cez i jod, to są tzw. produkty rozszczepienia, które z tego rdzenia nieszczelnego już się jakoś wydostały nawet w niewielkich ilościach, to Japończycy są gotowi ewentualnie podać społeczności lokalnej ten jod w różnej postaci, np. płynu albo pastylek, żeby zablokować tarczycę przed wchłanianiem radioaktywnego jodu" - wytłumaczył rzecznik PAA.
Latek powiedział też, że zgodnie z międzynarodowymi konwencjami Japonia informuje o sytuacji Międzynarodową Agencję Energii Atomowej (MAEA), a ta z kolei narodowe agencje zajmujące się atomistyką, w tym i PAA.
Latek zapewnił też, że Polska ma system wczesnego wykrywania skażeń promieniotwórczych. Na bieżąco poziom radioaktywności monitorują stacje należące do PAA i podległego jej Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej, a także do IMGW i wojska.
"W tej chwili nie ma żadnych zmian, wszystko jest w normie. Poziom promieniowania można śledzić na stronie internetowej Państwowej Agencji Atomistyki" - powiedział Latek.
"Uważam, że żadna radioaktywna chmura z Japonii nad Polskę nie przyjdzie, jak to miało miejsce po Czarnobylu. Nawet jeżeli uwolniła się radioaktywność, to nie została wyniesiona wybuchem na kilka kilometrów w górę, by wiatr miał szansę ją przegonić nad Europę. To jest raczej miejscowe skażenie" - zapewnił Latek.