Powstanie rynku obrotu prawami do emisji dwutlenku węgla może stworzyć znacznie więcej zagrożeń niż korzyści. Mówi się, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.
Obecnie certyfikat uprawniający do emisji jednej tony CO2 kosztuje 29 euro. Jednak jak na każdym rynku, na którym podaż jest ograniczona decyzjami politycznymi, a popyt zwiększa się każdego roku, pojawić się muszą spekulanci. Nietrudno sobie wyobrazić kolejną bańkę spekulacyjną, na kształt obecnych notowań ropy naftowej. W końcu na rynku tego surowca - upraszczając - podaż w ostatnich miesiącach nie zmniejszyła się dwukrotnie, co mogłoby tłumaczyć tak gwałtowny wzrost cen. Międzynarodowa Agencja Energetyczna już teraz ostrzega, że w ciągu kilku lat cena certyfikatu może skoczyć do kilkuset dolarów.
Co powstrzyma największe fundusze hedgingowe przed skupieniem ogromnej części tych praw i podbijaniem ich cen? Przemysłowcy będą więc narzekać i przenosić produkcję do krajów, w których nie ma tego typu ograniczeń, dziennikarze będą codziennie informować o nowych rekordach na rynku, a fundusze liczyć swoje zyski.
Zapewne do czasu... Pojawiają się już bowiem pierwsze pomysły - choćby przedstawiony na antenie Radia PiN przez Krzysztofa Rybińskiego, byłego wiceprezesa NBP - aby przyszłe zyski państwa z emisji tych certyfikatów już teraz... sekurytyzować i czerpać z tego dochody budżetowe. Ja jednak poszedłbym o krok dalej i zaproponował firmom skupującym te certyfikaty emisję obligacji w oparciu o czerpane z nich przyszłe zyski. Następnie będzie można na podstawie tych papierów utworzyć silnie lewarowane instrumenty pochodne i wypuścić na rynek! Banki inwestycyjne będą ustawiać się do nich w kolejce, a fundusze zachęcać klientów do wysokich i bezpiecznych zysków. Co prawda po pewnym czasie nikt nie będzie już pamiętał, jak to wszystko działa i gdzie właściwie kryje się ryzyko, ale kogo by to w czasie hossy interesowało? - pyta Rutkowski.
Oczywiście sielanka potrwa do czasu, aż cena certyfikatów osiągnie punkt krytyczny lub ktoś wynajdzie bardzo wydajny filtr na kominy. Wtedy cała ta misterna konstrukcja, powstała z zachowaniem wszystkich zasad inżynierii finansowej, runie jak domek z kart. A krach nie ominie żadnej giełdy. Czy mam zbyt wybujałą wyobraźnię? Nie zabrakło jej amerykańskim bankierom kilka lat temu, kiedy wpadli na pomysł sekurytyzacji niebezpiecznych kredytów. I czym się to skończyło, każdy widzi...
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: O sztuce urynkowienia regulacji