Powtarzające się przerwy w dostawach prądu w północnych Indiach doprowadziły do kolejnych protestów i blokowania dróg przez tłumy, domagające się lepszego zaopatrzenia w prąd - podała w środę indyjska policja.
Frustracja przerodziła się ostatnio w protesty, a nawet wybuchy przemocy. Do największych niepokojów doszło w Uttar Pradeś, jednym z najbiedniejszych i najgorzej rządzonych stanów Indii.
W środę tłumy drugi dzień z rzędu blokowały tam drogi, domagając się lepszego zaopatrzenia w prąd w Allahabadzie i okolicach tego miasta. Niedawno prąd wyłączono tam na 18 godzin - informuje dziennik.
W przemysłowym mieście Kanpur prądu w ostatnich dniach nie ma przez niemal dwie trzecie doby. Do protestu kilkuset mieszkańców, maszerujących pod dom dyrektora lokalnej elektrowni, dołączył nawet wiceminister spraw wewnętrznych Prakash Jaiswal, wybrany do parlamentu właśnie z tego okręgu.
Protestujący w Kanpurze we wtorek urządzili dyrektorowi pod jego dobrze oświetlonym domem koncert - bębniąc oraz śpiewając hymny religijne i piosenki z filmów.
W położonym niedaleko Delhi Gurgaonie, który stał się centrum outsourcingowym, ponad 30 napastników wdarło się we wtorek do biura spółki energetycznej i pobiło kilku pracowników. Kiedy zjawiła się policja, napastnicy rzucili się do ucieczki; jednego z nich aresztowano.
Także we wtorek mieszkańcy biednej dzielnicy Delhi obrzucili kamieniami lokalne biuro spółki energetycznej. W mieście Sonebhadra tłum wdarł się do biur państwowych zakładów i wyłączył klimatyzatory, domagając się, by urzędnicy męczyli się w upale - tak samo jak większość mieszkańców - czytamy w "GW".
W Uttar Pradeś w najcieplejszych miesiącach lata potrzeba niemal 6500 megawatów elektryczności, podczas gdy podaż wynosi 5400 megawatów - poinformował Manoj Duggal z władz stanowych.