W przyszłym roku Niemcy będą musieli zapłacić więcej za prąd, chociaż wolnorynkowa cena energii elektrycznej spada. Paradoksalna sytuacja jest wynikiem subwencjonowania producentów energii ze źródeł odnawialnych.
Ceny energii elektrycznej na największej niemieckiej giełdzie w Lipsku spadają w związku z rosnącą nadwyżką podaży prądu pochodzącego w coraz większym stopniu z odnawialnych źródeł - wiatru, słońca i biomasy.
Właściciele elektrowni wiatrowych i słonecznych dostarczają energię po stałych cenach gwarantowanych przez państwo przez 20 lat od rozpoczęcia działalności. Różnicę pomiędzy wykazującymi stałą tendencję zniżkową cenami rynkowymi prądu, a stałą ceną otrzymywaną przez producenta pokrywają z własnej kieszeni użytkownicy energii elektrycznej.
Ich sytuację pogarsza jeszcze zarządzenie, zwalniające energochłonne koncerny z dopłat, co ma im zapewnić konkurencyjność na międzynarodowych rynkach. Koszty tych zwolnień przerzucane także są na indywidualnych odbiorców.
Dopłata do prądu w ostatnich latach gwałtownie wzrosła; w 2008 roku wynosiła zaledwie 1,2 eurocenta za kilowatogodzinę.
Z szacunków wynika, że w 2014 roku wartość dopłat przekroczy 21 mld euro. Od początku wprowadzenia tego systemu w 2000 roku wartość dopłat osiągnęła 100 mld euro.
Zapisana w ustawie o energiach odnawialnych (EEG) opłata jest traktowana przez niemiecki rząd jako elementem polityki klimatycznej. Niemcy wyznaczyły sobie jako cel redukcję emisji gazów cieplarnianych o 35 proc. w roku 2020, o 50 proc. w 2030 oraz 80 proc. w 2050 (w porównaniu z rokiem 1990). W 2050 roku 80 proc. zużywanego w Niemczech prądu ma pochodzić ze źródeł odnawialnych. Równocześnie do 2022 roku zostaną zamknięte wszystkie elektrownie atomowe.