Towarowa Giełda Energii i sektorowy regulator uważają, że obrót prądem na giełdzie powinien być obowiązkowy.
To samo sugerował ostatnio Mariusz Swora, prezes Urzędu Regulacji Energetyki. Stwierdził, że patologią jest sytuacja, w której handel energią między spółkami w 90 proc. odbywa się na zasadzie kontraktów dwustronnych. Przez to nie ma żadnej wiarygodnej ceny, która stanowiłaby swego rodzaju benchmark. Tymczasem jednym z warunków konkurencji na rynku energii jest przejrzystość obrotu.
Zdaniem Onichimowskiego, obligatoryjny rynek giełdowy w energetyce powinien być wprowadzony tam, gdzie rozwiązane zostały kontrakty długoterminowe. Tak zwane KDT-y były zawierane między elektrowniami a Polskimi Sieciami Elektroenergetycznymi (obecnie nazwa tej spółki to PSE-Operator) w latach 90. Dzięki kilkunastoletnim gwarancjom zbytu energii, zakłady wytwórcze mogły zaciągać kredyty na inwestycje. Rozwiązanie to blokowało jednak rozwój konkurencji w sektorze. Zgodnie z żądaniami Komisji Europejskiej, KDT-y zostały w tym roku rozwiązane, ale konkurencja w handlu energią wcale przez to nie wzrosła.
Regulacje wymuszające wprowadzanie energii na giełdę są stosowane w niektórych krajach Europy. U nas miałyby zacząć obowiązywać dzięki nowemu prawu energetycznemu. Rzecz w tym, że dokument ten jest przygotowywany od wielu miesięcy, a żaden z projektów nie trafił na ścieżkę legislacyjną. Pomysł obowiązkowego handlu energią na giełdzie pojawia się już od jakiegoś czasu. Za każdym jednak razem upada, np. ze względu na argumenty spółek sektora o tym, że TGE nie jest wystarczająco rozwinięta i nie oferuje możliwości obrotu kontraktami terminowymi. Na razie poziom przyszłorocznych cen energii jest przedmiotem przypuszczeń i plotek. W branży mówi się, że ponad połowa energii na przyszły rok została zakontraktowana po około 210 zł/MWh, ale można przypuszczać, że stawki będą rosły. Ceny prądu jeszcze w tym roku mogą wzrosnąć o kolejne 5 procent.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Zmuszą do handlu energią na TGE?