Energetycy alarmują, że ceny prądu sugerowane przez URE nie pozwolą im nawet zarobić na koszty. Operator systemu boi się blackoutów.
- W przeciwnym razie będziemy mieli poważne kłopoty - przestrzegają energetycy.
— Dla nas to przerażająca wiadomość. Wygląda na to, że my i prezes URE dysponujemy innymi danymi o kosztach produkcji energii, bo stawki zaproponowane przez regulatora nie wystarczą nawet na ich pokrycie, co oznacza, że straty pojawią się już na poziomie firm wytwórczych — komentuje poniedziałkowy komunikat regulatora Tomasz Zadroga, prezes Polskiej Grupy Energetycznej (PGE), największej krajowej firmy w branży.
Mariusz Swora, prezes URE, ogłosił, że w związku z kryzysem gospodarczym nie widzi uzasadnienia dla wzrostu cen energii. W taryfach spółek obrotu dla odbiorców detalicznych, które powinny być zatwierdzone do 17 grudnia, zamierza uwzględnić cenę zakupu energii w hurcie na poziomie 135 zł/MWh bez akcyzy (lub 155 zł/MWh, gdyby po 1 stycznia 2009 r. podatek nadal płacili producenci).
Góra na zero
— Przy obecnych cenach paliw nawet w PGE, które znaczną część energii produkuje przy wykorzystaniu tańszego węgla brunatnego, średni koszt wytworzenia jest wyższy, niż proponuje prezes URE. Zdaję sobie sprawę, że nasza organizacja wymaga odchudzenia i mam zamiar ją odchudzić w procesie konsolidacji, ale nie da się tego zrobić z dnia na dzień — mówi Tomasz Zadroga.
Szef PGE dodaje, że przy takim poziomie cen możemy zapomnieć o inwestycjach w nowe moce.
— Nie będzie zysków na ich finansowanie, a banki nie pożyczają pieniędzy na nierentowne przedsięwzięcia — zwłaszcza firmom, które w najlepszym razie wychodzą na zero. Jeśli więc stanowisko URE się utrzyma, nasze projekty inwestycyjne będziemy musieli odłożyć do szuflady — dodaje Tomasz Zadroga.
Negatywnych skutków decyzji URE obawia się też PSE-Operator, spółka zarządzająca krajowym systemem przesyłu energii elektrycznej.
— Regulator monitoruje firmy wytwórcze i realizuje ustawę o likwidacji kontraktów długoterminowych, zapewne więc dysponuje wiarygodnymi danymi o kosztach produkcji. Obawiam się jednak, że taki poziom cen może spowodować zjawisko podobne do tego z początku 2008 r., kiedy utrzymywały się stare ceny energii. Firmy wytwórcze będą odstawiały bloki do remontów, bo produkowanie nie będzie im się opłacało. A to może spowodować niedobór energii — przestrzega Stefania Kasprzyk, prezes PSE-Operator.
Szefowa operatora dodaje, że problem sprzed kilku miesięcy rozwiązała interwencja w Ministerstwie Skarbu Państwa, które jest właścicielem większości krajowych producentów prądu. Tym razem jednak może być gorzej, bo stan techniczny wielu bloków energetycznych faktycznie uzasadnia przerwy remontowe.
— Mogę zapewnić, że nie będziemy ograniczać produkcji z powodu gry cenowej. Jesteśmy szczególną firmą, bo oprócz naturalnego dla spółek handlowych dążenia do osiągnięcia zysku naszym obowiązkiem jest dbanie o bezpieczeństwo energetyczne kraju. Jednak decydując się na taką politykę, musimy liczyć się ze stratami i brakiem inwestycji koniecznych dla jego zapewnienia w przyszłości — mówi Tomasz Zadroga.
Rynek zwalnia
Stefania Kasprzyk podkreśla, że oczekiwania cenowe energetyków na poziomie powyżej 220 zł/MWh faktycznie są zawyżone, bo sektor wlicza w koszty nawet te uprawnienia do emisji dwutlenku węgla, które dostał za darmo. Branży i regulatorowi potrzebny jest rozsądny kompromis. Z szacunków operatora wynika, że ceny w granicach 180-190 zł/MWh (z akcyzą) powinny zaspokoić potrzeby sektora. Większych podwyżek zdaje się nie uzasadniać słabnąca dynamika rynku. Według PSE-Operator, w tym roku zapotrzebowanie na energię wzrosło tylko o 1 proc. w stosunku do 2007 r.
— Od października widać wyraźne osłabienie. To skutek kryzysu i pogody. Zużycie energii było w ostatnich miesiącach niższe niż przed rokiem. Na 2009 r. założyliśmy 3-procentowy wzrost rynku, ale prawdopodobnie skorygujemy tę prognozę do 1 proc. — mówi Stefania Kasprzyk.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Bez podwyżek elektrownie nie mają szans na budowę nowych mocy