Tuż po wojnie w kraju było 6,5 tys. obiektów wykorzystujących siłę wody. Pół wieku później ich liczba spadła dziesięciokrotnie.
Budowa małej elektrowni tonie w papierkach. Najwięcej czasu zajmuje zdobycie pozwolenia wodnoprawnego, następnie decyzji o uwarunkowaniach środowiskowych i wreszcie pozwolenia na budowę. W sumie inwestycja ciągnie się do pięciu lat. Wszyscy, którzy już przeszli tę drogę, zgłaszają zastrzeżenia do działań regionalnych zarządów gospodarki wodnej (RZGW) - czytamy w "Rzeczpospolitej".
- Nie brakuje lokalizacji i kapitału, ale urzędnicy często bez powodu chcą uniemożliwić inwestycje -mówi Krzysztof Lenart z Fundacji Wspomagania Wsi, prowadzący program odtworzenia jazów, zapór i młynów. W ciągu 17 lat z pomocą tej fundacji powstało 150 małych elektrowni wodnych o mocy 6 MW. W ich budowę zainwestowano ok. 700 mln zł.
Rzeczniczka Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej broni pracy swoich urzędników. - Proponowane przez inwestorów sposoby zagospodarowania wód mogą mieć niekorzystny wpływ na bezpieczeństwo powodziowe. W takim przypadku opinie w postępowaniu wodnoprawnym są negatywne - twierdzi Krzysztofa Bełz.
Przedsiębiorcy widzą jednak inne powody odmowy pozwoleń. Ich zdaniem RZGW same chcą inwestować w małe elektrownie wodne. Dobre lokalizacje zatrzymują dla siebie albo stawiają niemożliwe do spełnienia warunki. Pada przykład wrocławskiego zarządu, który w przetargu na budowę elektrowni zażądał połowy przychodów z jej działalności - czytamy w "Rz".
- Regionalne zarządy nie udostępniają obiektów piętrzących wodę i najlepsze miejsca rezerwują dla siebie. Potrzeba dużej determinacji, by walczyć o swoje prawa - mówi Jerzy Kujawski, prezes spółki Małe Elektrownie Wodne z Kościerzyny, posiadającej pięć obiektów i szósty w budowie.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Brak strategii dla hydroenergii