Komisja Europejska chce podziału firm zajmujących się produkcją i przesyłem energii. Projekt dyrektywy wywołał burzliwą dyskusję - przeciw są nie tylko koncerny, takie jak E.ON czy EDF, ale i duża grupa państw. Niezadowolony jest też Gazprom
Propozycja Komisji i tak wychodzi w pewien sposób naprzeciw oczekiwaniom przedsiębiorstw, takich jak niemieckie E.ON i RWE czy francuskie EDF i Suez, które niedwuznacznie krytykowały chęć ingerencji w ich interesy. Mimo to projekt wywołał natychmiast falę nieprzychylnych komentarzy, a sprzeciw wobec niego zapowiedziała już Francja.
Ma on jednak również zdecydowanych zwolenników; chwalą go ci, którzy widzą w unijnej dyrektywie pierwszy poważny krok ku europejskiej solidarności energetycznej - czytamy w "Parkiecie".
Na sieci przesyłowe gazu w Europie Zachodniej apetyt od dawna miał Gazprom. Aby zapobiec sytuacji, w której rurociągi wydzielone przez firmy z krajów Unii przejmowaliby Rosjanie (mówiło się również o algierskim Sonatrachu), Komisja Europejska uzupełniła swój plan kilkoma środkami ochronnymi. Po pierwsze, zagraniczne koncerny będą traktowane na równi z miejscowymi, co oznacza, że Gazprom, chcąc zainwestować w sieci przesyłowe na terenie Unii, musiałby... pozbyć się złóż gazu ziemnego w Rosji.
Po drugie, inwestycje takie byłyby uzależnione od otwarcia się zainteresowanego kraju na podmioty z Unii. To czytelna aluzja wobec Moskwy, która zazdrośnie strzeże pozycji Gazpromu jako jedynego eksportera gazu. W końcu Komisja zagwarantowała sobie możliwość zablokowania każdej transakcji z udziałem zagranicznego kapitału - wyjaśnia "Parkiet".
Podstawą działania Brukseli jest przekonanie, że ogromne spółki nie mogą efektywnie służyć konsumentom, gdy zmuszone są dbać zarówno o przetwarzanie, jak i dystrybucję nośników energii.